Satyryczne przedstawienie gdyńskiego życia codziennego w roku 1932, Żarty gdyńskie.
Kurjer
Żarty gdyńskie (Od własnego korespondenta “Kurjera Poznańskiego”) // Kurjer Poznański. – 1932, nr 583, s. 3
Żarty gdyńskie (Od własnego korespondenta "Kuriera Poznańskiego"). Gdynia, w grudniu. W miejskim autobusie pewien inżynier spotkał dobrego znajomego. Po wymianie oklepanych frazesów na temat kryzysu, rozmowa zahaczyła o budownictwo w Gdyni. Znajomy nastrojony był pesymistycznie i melancholijnie, może tylko z powodu niepogody i sążnistych dziur, po których skakał autobus. — Pan się myli — replikował inżynier, — tempo budowlane w Gdyni jest zupełnie silne. Dziś właśnie zatwierdzone zostały plany pięknej wili, którą pan dyrektor X. zamierza budować na Kamiennej Górze. Zwozi już cegłę. Znajomy, pokonany tym argumentem, odpowiada potakująco: „No, no, w Gdyni ludzie powoli się dorabiają” Na to inżynier, sangwinik, rąbnął od razu: — Wcale nie powoli, tylko całkiem prędko! W gronie miejscowych sądowników roztrząsano kwestje prawnicze a dysputy przeplatano lokalnemi dykteryjkami. W końcu poczęto porównywać Gdynię z innemi miastami. — Gdynia jest jednak najciekawsza pod względem wieku właścicieli nieruchomości, przedsiębiorstw itp. — zaopiniował jeden z sędziów. — Jak to? — Ano, całe miasto należy nie do dorosłych, lecz do dzieci. — ? ? — Przecież to jasne. Wystarczy zajrzeć do naszych rejestrów, aby się przekonać, że w Gdyni wszystko jest przepisane na nieletnich. Przy zbiegu ulicy Świętojańskiej i 10 Lutego, na szczytowej ścianie jednej z kamienic jacyś spryciarze wyświetlają wieczorami reklamowe przeźrocza, a widzów ściągają muzyką z płyt gramofonowych, nadawaną przez głośnik. W dnie pogodne trudno w tem miejscu przecisnąć się przez chodnik. Nie wszyscy zadzierają głowy do góry, ale każdy kto nie ma nic lepszego do roboty, co prawda słucha bezpłatnej muzyki i przyswaja sobie teksty modnych szlagierów. Wśród widzów i słuchaczy oczywiście przeważają bezrobotni i gawiedź uliczna, ale trafiają się i „lepsi goście". Pewien pan, będący w drodze za dobremi żyrami na kiepski weksel, stanął na chwilę w tłumie i począł ob¬serwować barwne przeźrocza, przesuwające się po ścianie kamienicy. Nagle trąca go jakiś znajomy i mówi: — Pan także w „kinie dla urzędników"? W tutejszym sądzie odbywała się rozprawa przeciwko dwóm robotnikom portowym, oskarżonym o komunizm. Groźny akt oskarżenia mówił o przynależności do rewolucyjnego związku marynarzy i robotników portowych, a specjalny biegły przyniósł z sobą potężną tekę, pełną tajemniczych dokumentów, które przedstawił sądowi przy drzwiach zamkniętych, po wyproszeniu publiczności na korytarz. — Po przemówieniu prokuratora i obrońców, przewodniczący zwraca się do oskarżonych, czy mają co do powiedzenia. Robotnicy, ludzie prości, prawdopodobnie nie rozumieli pytania. — Milczą bowiem, jak zaklęci. Przewodniczący zwraca się więc do pierwszego z oskarżonych o komunizm i zadaje mu konkretne pytanie: — Czy oskarżony poczuwa się do winy? Zagadnięty „komunista" zrywa się na równe nogi i woła: „Broń Boże!" Wyrok w tej sprawie był uniewinniający.