Gdynia trochę zbyt głośno obchodziła święto swego oddłużenia.
Radość z powodu przejęcia długów miasta przez skarb państwa znalazła wyraz w całej powodzi przepojonej nadzieją
literatury i w tysiącu indywidualnych różowych naświetleń. Radość ta popłynęła na falach eteru i wywołała zamieszanie zarówno w Gdyni jak i w całym kraju.
Wszyscy zrozumieli, że w Gdyni są do podziału jakieś miljony i że roboty stoją z braku rąk do pracy. Radość, która ogarnęła początkowo Gdynię, zaczyna powoli ustępować miejsca uczuciu niemiłego zdziwienia z powodu jej skutków. Spokojni dotychczas bezrobotni codziennie wysyłają delegacje do Komisarza Rządu i żądają pracy, którą tak radośnie zapowiedziano w planie inwestycyjnym.
Z każdego pociągu wysiada kilkunastu bezrobotnych z głębi kraju a po chwili z pod ławek i osi wagonów wyłazi reszta, przybyła „na gapę”. Wieść o niezwykłem szczęściu, które spotkało Gdynię przyciągnęła ich tutaj z najdalszych zakamarków kraju.
A tymczasem zamiast pracy czeka ich głodówka.
6 miesięcy muszą błąkać się bez prawa otrzymania jakiejkolwiek pracy. A gdy zdobędą wreszcie to prawo rozpocznie się dla nich okres bezskutecznego jej poszukiwania. Z każdym dniem liczba bezrobotnych i niezadowolonych się powiększa a wraz z nią powiększa się ferment w szarych ich masach.
Trudno temu zaradzić. Kto raz stąpił na grunt Gdyni ten nie da się wyrwać stąd ani widmem głodu ani bezrobocia. Kto raz wylądował nad morzem ten stąd się już więcej nie ruszy. Wszystko jed-io czy zamieszka w kąciku baraku w Chylonji, czy wykopie sobie pieczarę na Witominie. żaden Komisarjat, żadna Opieka Społeczna nie da rady uczuciu, które w kimś zrodzi Gdynia.
Ale te ciągle napływające masy — to wielkie niebezpieczeństwo na przyszłość. Już dziś w czasie intensywnych prac budowlanych, w czasie powstawania miasta większość ich nie da się zatrudnić. Co będzie wówczas, gdy pęd budowlany ustanie?
Przy ostatniem omawianiu planu inwestycyjnego nieopatrznie nie wzięto pod uwagę wrażenia, które on wywoła w kraju.
Użyto prasy, użyto rad ja dla podkreślenia przełomu w życiu miasta, i przy tej okazji ściągnięto na siebie nową klęskę — zlot bezrobotnych.
Nie cieszmy się zbyt głośno, “Torpeda” 1936, nr 1, s. 4